Lubię małe Bevua (BWA). Mam wrażenie, że w miastach, nazwijmy, „drugiego rozmiaru”, te instytucje mają szczególną rolę. Chodzi o to, że w wypadku większych ośrodków moc artystyczna, organizacyjny ferment sztuczny są rozproszone pomiędzy różne instytucje. Taki dajmy na to Kraków: mamy MOCAK, jest Bunkier, Dom Plastyków, Skład Solny, galerie NCK, by wymienić tylko parę z dziesiątków innych większych i mniejszych instytucji. W tych miastach nieco mniejszych ta moc katalizuje się zazwyczaj w tym jednym miejscu – albo w paru – a w każdym razie w znacznie mniejszej częstotliwości. Powoduje to, jak sądzę, że osoby działające w tych mniejszych Bevuach poczuwają się do większej odpowiedzialności za swoje działania. Są bardziej generalnymi reprezentantami lokalnego artystycznego bardzo szeroko rozumianego środowiska. Ponadto, mają znacznie mniejsze budżety, operują więc nimi z większą rozwagą. Całość układa się na szczególną staranność i pasję w przygotowywaniu wydarzeń – wystaw, warsztatów, itd.
A przykładem koronnym jest Miejska Galeria Sztuki w Częstochowie, której działalność – tak się składa – znam dość dobrze. Moja mama przyjaźniła się bowiem z dr Barbarą Major, która od paru już dekad kuratoruje w tej niepozornej, ale na swoje możliwości bardzo prężnej częstochowskiej instytucji. Opracowywane przez nią wystawy niosą gwarancję głębokiego, filozoficznego namysłu nad sztuką. To za każdym razem unikatowe i wartościowe opowieści. Kolejne dzieła Barbary Major – bo tak je trzeba określić – to organizatorsko-artystyczny meta-poziom; oto bowiem kuratorka używszy sztuki przedstawia wnikliwe przemyślenia na temat rzeczywistości poprzez swoją aranżację materiału artystycznego – a kolejne katalogi ekspozycji, wydawane przez kolejne lata, to wartościowe rozprawy antropologiczne, filozoficzne, metafizyczne i inne jeszcze. Nie inaczej jest w przypadku prezentowanej w MGS wystawy malarstwa Rafała Borcza, zatytułowanej „Cisze przyrody” – choć trzeba powiedzieć, że w tym wypadku dzieła mówią same przez się.
Wernisaż (26/04, 18.00) otworzyły krótkie przemówienia – dyrektor Galerii, Anny Paleczek-Szumlas, kurator wystawy Barbary Major, Jacka Sztuki i, oczywiście, bohatera głównego – Rafała Borcza. Kuratorka wystawy w krótkim, otwierającym przemówieniu, odniosła się do – za Timem Ingoldem – pewnej sensualnej synkretyczności naszego poznania. Przecież w naszej płynnej przestrzeni, jak przekonuje ten światowej sławy antropolog kulturowy, standardowe podziały naszego poznania na zmysły, rozmywają się – „zmysłowe jakości przenikają się”. I tak właśnie, jak przekonywała kuratorka, trzeba (można) patrzeć na twórczość Rafała Borcza – jako na sztukę, która wchłania w siebie te różne doświadczenia, żeby przekazać je odbiorcy w obrazach. A cisza jest tu wrażeniem podstawowym: cisza rozumiana jako przestrzeń (w rozumieniu właśnie ingoldowskim).
W istocie, cisza krzyczy – o ile można tak powiedzieć – do odbiorcy z obrazów Borcza. Niewątpliwie, jeśli obrazy mogłyby milczeć, to te milczą wielce wyraziście. Na wystawie można zobaczyć przegląd stylu artysty, który wybiera on od dwóch dekad. Mamy do czynienia głównie z pejzażami, których tematem są albo jeziora, albo – to ostatnio – rzeki (konkretnie: Wisła). Ogromnie detaliczne przedstawienie przyrody, malowane chyba czystą cierpliwością, nie są widoczne, gdy spojrzeć na nie z dalsza. W tym, jak sądzę, wyraża się pewna prawda o postrzeganiu krajobrazu – zauważony najpierw składa się z figur ogólniejszych, a im bardziej go kontemplować, tym więcej detali dotrze do naszej świadomości.
Ciekawe, że znacząca większość kompozycji układa się w poziomo-pionowych liniach – przywodząc na myśl krzyż, kompas, oś krzyżową, mandalę pierwiastka męskiego (za Jungiem). Nie ma tu skosów, trudno by się ich doszukiwać, co najwyżej gdzieniegdzie obłości: to odbiorcę uspokaja. Podobnie z resztą jak zasadnicza monochromatyczność barwna (z pewnymi wyjątkami – a i tak duochromatycznymi). Ja w tym słyszę ciszę, tak, ale nie ciszę przyrody – jak mówi tytuł wystawy; ciszę znacznie bardziej wiekuistą. Przychodzi mi do głowy kenozoiczna cisza, trwająca przez dziesiątki milionów lat na ziemi.
Na pejzażach Borcza nie ma ludzi. Na kilkadziesiąt prac trafiły się raptem trzy, w których widoczne są odległe sylwetki. Jest też kilka z ludzką ręką uczynionymi śladami – łodzią lub ogniskiem. Na przykład w obrazie „Utopia”, gdzie ognisko, zapalone u stóp drzewnego axis mundi profanuje idealną ciszę (w rozumieniu przestrzennym, jak wyżej) krajobrazu. Szczególnie interesujący był dla mnie kontrast pomiędzy tymi nieludzkimi sytuacjami, a oglądaną przeze mnie dwa-trzy tygodnie temu imponującą kolekcją Hiroszige, XIX-wiecznego japońskiego pejzażysty, którą można zobaczyć w krakowskiej Manghdze. Tam chodzi o ludzi, chodzi o ich historię, tam jest ludzka opowieść – u Borcza jest nieludzka cisza (czy to cisza przyrody? Ja myślę, że to cisza, dosłownie, absolutna – Absolutna).
Sam artysta przyznał – najpierw w mowie otwierającej, potem w naszej rozmowie – że ma wrażenie, że jeśli chodzi o ten jego malarski, charakterystyczny styl – dochodzi do pewnego przesilenia. Chciałby wyjść poza tę cierpliwą skrupulatność, spróbować czegoś nowego, może nawiązać do ekspresji, którą preferował na początku swojej przygody z malarstwem? Przyznał, że jest człowiekiem bardzo energicznym, w którym buzują przeróżne emocje – a malowane przez niego pejzaże i związany z nimi spokój (i cisza!) ma charakter medytacyjny, a może wręcz terapeutyczny. Jestem pewien, że nie tylko dla artysty; dyrektor Anna Paleczek-Szumlas mówiła w trakcie otwarcia, że wierzy, że widzowie wyjdą z wystawy wyciszeni – ten trop wydaje mi się wielce trafiony. Pradziwie, te obrazy wyciszają, uspokajają. Na Borcza, który wisi u mnie w pokoju, sam spojrzę nieraz by ukoić myśli.
Kuratorka Barbara Major tłumaczyła mi, że miała pewną trudność w zaaranżowaniu wystawy. Jeszcze dzień przed wernisażem dokonywała znaczących „przewieszeń”, zmieniwszy mocno kompozycję. Znając jej znakomite aranżacje wystaw byłem ciekaw jak podchodzi do sprawy i pewnie nie raz jeszcze o tym porozmawiamy; na razie w zgiełku wernisażu wyznała mi jedynie, że w ustawieniu wystawy coś musi styknąć. Nazywa to „zamknięciem wystawy”. W wypadku tej kompozycji chodziło o ustawienie jej raczej okrężnie, niż w formie labiryntu. Tak, z pewnością pewna wszechstronność działa tu znacznie lepiej, niż gdyby prace były powieszone wobec siebie poprzecznie, skracając perspektywy, wprowadzając tym samym chaos – do dzieł przecież ogromnie spokojnych, wyciszonych, wyciszających. Dzieł-jezior, krzyży w okręgach; widokowych, bezdźwięcznych mandali.
Specjalnie na wystawę szybko kończone dzieło, które zdawało się jeszcze schnąć, wygląda rzeczywiście jak zwieńczenie borczowskiego stylu. Zapewne do obrony byłaby teza, że z formalnego punktu widzenia jest to pejzaż najpełniejszy: czteroplanowy, wielokrotny, a każdy z tych planów o własnej opowieści – i kto wie, w świetle powyższego, może będzie to zwieńczenie pewnej twórczej ścieżki dla Rafała Borcza? I może artysta wkroczy w inne zupełnie rejony? Jestem bardzo ciekawy gdzie zawiedzie artystyczna intuicja tego wybitnego malarza.
Wybitność malarstwa Borcza, jak sądzę, polega na jego bardzo pogłębionej uniwersalności. Głębia zaczyna się od pewnej ogólności: na pierwszy rzut oka-myśli przekaz tych dzieł jest chyba podzielany przez większość oglądających. Tak, cisza. Tak, surowość. Tak, spokój. Tak, melancholia. Tak, noc. Tak, samotność. Zapewne dotyczy to zarówno odbiorców bardziej, powiedzmy, prostolinijnych, jak i tych z tendencją do intelektualizowania (mówiąc brzydko i w mniej zawoalowany sposób: mniej i bardziej „wyrobionych”). Jeśli jednak ktoś chce, jeśli się zatrzyma na dłuższą chwilę, zastanowi i wgryzie w temat, to do odkrycia w pejzażach Rafała Borcza jest znacznie, znacznie więcej. Ja widzę w nich na przykład wspomnianą wyżej mezozoiczną, wielomilionowoletnią ciszę (czyli pogłębienie „ciszy ogólnej”). Widzę też pewną mandalowość – obraz wewnątrzpsychicznej, nieuświadomionej struktury – za Jungiem – okraszonej axis mundi. Myślę, że wyczuwam też pewną grozę, grozę nocy, grozę dzikości – szczególnie w obrazach, przedstawiających wilki: jednocześnie przestraszone, co groźne – niczym metafora przyrody nieludzkiej w ogóle. Pomyślę jeszcze kiedyś i pewnie wymyślę coś jeszcze innego – oto głębia dzieł(a). Czekam z utęsknieniem na spóźniony katalog wystawy – bo ciekaw jestem zawartych tam pogłębionych przemyśleń Barbary Major. A ta wybitność wyraża się ponadto w tym, że myśl borczowskiego malarstwa daje się wyczuć zarówno w pojedynczym dziele, jak i w tak imponującym jak w Częstochowie przeglądzie jego twórczości. Gorąco zachęcam do odwiedzenia wystawy.
***
W prezentowanych trzech pracach, na których jest człowiek, jest jedna szczególna. To „Śpiący z rybami” – obraz sprezentowany przez Rafała mojej świętej pamięci mamie. Artysta w swojej mowie otwierającej przyznał, że dedykuje wystawę mamie. Wspomniał, że w początku lat 2000 to jej entuzjazm do jego prac zaowocował pierwszą dużą wystawą, przygotowaną wraz z mamy studentami. Rafał przyznał, że był to moment dla niego przełomowy – który spowodował, jak to ujął, „efekt motyla” – ciąg aktywnych działań, znaczących w jego biografii twórczej (do społu z zaangażowaniem Barbary Major). Na wystawie byliśmy z tatą i bratem – i to wspomnienie mamy było dla nas zaskakujące i bardzo wzruszające. Dla mamy z resztą na pewno też, choć patrzyła na sytuację z drugiej strony.
***
w zatoce węża
skryła się po uszy
mgła
która wilgocią oblepia me zmysły
opadłe na drzewa
każdy liść gwiazdę i korzeń
noc
wilku
co na brzegu
czego tak się boisz
że aż groźny jesteś
czy to mnie człowieka
który szuka ciszy
pośród twej krainy
krzyżem się rysuje
na moim jestestwie
spokój tego kraju
tego horyzontu
zdarzeń już minionych
i tych co nadejdą
tych co nadejść muszą
ale w tym momencie
w tej jedynej chwili
utopia
ognisko pod drzewem
na brzegu jeziora
śpię z rybami