„Przyszły prezydent powinien wiedzieć o kulturze przynajmniej cokolwiek” – cyt. redaktor Justyna Nowicka.

Garść refleksji po debacie prezydenckiej – Hevre, 2 lutego 2024, org. Skład Solny

fot. Stan Barański

W Krakowie słychać głosy, że kampania prezydencka jeszcze się nie rozpoczęła. Nie zgodzę się z tym stwierdzeniem, bo widzę wyraźną aktywność kandydatów; ale może rzeczywiście w pewnym ogólnym ujęciu można odnieść takie wrażenie. Wydaje mi się, że tempo kampanii nie jest póki co zbyt duże z jednego, podstawowego powodu. Otóż sprawa szans na fotel prezydencki jest nad wyraz otwarta, a sondaży do końca poważnie traktować nie można – choćby dlatego, że uwzględniają one kandydatów, których nie ma (np. Małgorzatę Wassermann). Kandydaci dopiero się rozgrzewają, utknęli w blokach startowych – by użyć metafory sportowej. No, może poza Łukaszem Gibałą, który kampanię prowadzi non-stop. Do tego dochodzi brak kandydata z dużego obozu, czyli PiS – a to dokłada się do tego kampanijnego „zawieszenia”. Pomijam, że nie bardzo sobie wyobrażam, by jakikolwiek kandydat PiS, skoro wiemy już, że nie będzie to Pani Wassermann, mógł tu cokolwiek namieszać; ale brak nominata daje pretekst pozostałym kandydatom do powolnego tempa. Kandydaci badają się, czekają na ruchy oponentów, działają póki co dość standardowo – trwają przygotowania. W końcu, sytuacja jest wyjątkowa, bo mamy pewność, że po raz pierwszy od dwóch dekad prezydentem miasta nie będzie już Jacek Majchrowski. I może ta „nowa” sytuacja również nieco spowalnia ostry start kampanii z prawdziwego zdarzenia.

I oto w piątek odbyło się w końcu pierwsze w tej kampanii bezpośrednie starcie. Podczas debaty „co z tą kulturą?”, zorganizowanej przez Skład Solny w Hevre, panowie kandydaci mieli w końcu okazję, by się skonfrontować. Cieszy, że wszyscy się stawili, bo chodziły słuchy, że pan Łukasz Gibała może nie dotrzeć, a w jego imieniu wystąpi Pani Poseł Daria Gosek-Popiołek – to dobrze, że koniec końców docenił powagę sprawy i udało mu się znaleźć czas. Tematem debaty była, co nic dziwnego, zważywszy na tematykę całej konferencji, przyszłość kultury w Krakowie. Współpraca na linii samorząd-kultura oddolna, miejskie instytucje kultury i ich funkcjonowanie, inwestycje kulturalne oraz ich zasadność, problem drenażu talentów artystycznych z Krakowa – wokół tych zagadnień kandydaci przedstawiali swoje pomysły i przemyślenia, a prowadzącymi byli pani redaktor Justyna Nowicka i pan redaktor Jacek Bańka z Radia Kraków. Polecam wszystkim zatroskanym o przyszłość Krakowa zapoznać się z debatą, w poniższym linku na YouTube od 4:19:30. Przy okazji, warto również wsłuchać się we wcześniejsze panele, bodaj bardziej interesujące, ale na ich omówienie znajdzie się inne miejsce. A co do debaty, to mam kilka swoich przemyśleń i obserwacji.

uwagi ogólne

Ogólnie rzecz biorąc, gdy chodzi o samą merytorykę, to trudno się było spodziewać zbyt dużej liczby konkretów od kandydatów. Temat kultury jest trudny, w końcu nie da się  działalności artystycznej zmierzyć żadnymi obiektywnymi kryteriami. Co za tym idzie: znacznie trudniej w jej przypadku o rozwiązania natury administracyjnej, proceduralnej, i tak dalej. W efekcie kandydaci w bardzo wielu punktach byli ze sobą zgodni (choćby gdy mówili jednym głosem o tym, że kultura to ludzie, a nie budynki). Druga sprawa, że chyba wciąż działa to, o czym pisałem na początku – pewien brak rozpędu, wzajemne się badanie, toteż cała dyskusja pływała po powierzchni i była bardzo ogólna. Są wyjątki, ale o tym za chwilę. Tak jak wejście w temat sprowadzało się w dużej mierze do powtarzania banałów, tak między kandydatami również było bardzo grzecznie (tu też są pewne wyjątki, o tym też za chwilę). Widać było wzajemny szacunek (znów: związany, jak sądzę, z tym dopiero wchodzeniem w kampanię). Jakże ja to cenię w krakowskiej, lokalnej polityce! To prawdziwy oddech wobec ogólnopolskiej „naparzanki”, w której wszystkie chwyty są dozwolone, w której wyciąga się najstraszniejsze brudy, najabsurdalniejsze argumenty, stara się oponentów skompromitować czym się tylko da, bez opamiętania. W Krakowie jest tego znacznie mniej, o ile w ogóle da się do zaobserwować – a jeśli już, to w bardzo łagodnej formie. Na marginesie: wystarczy porównać obrady sejmu, które są medialną, retoryczną bójką, pełną szyderstw, ironii i wygłupów; z obradami rady miasta – w porównaniu z sejmem wielce merytorycznymi, gdzie mówi się o konkretach: sumach, umowach, terminach i tak dalej. Sądzę, że przyczyną tego stanu rzeczy jest – a jakże! – charakter krakowian, którzy cenią właśnie spokój, wyważenie, profesjonalizm, a pieniactwo i rewolucjonizm nie bardzo im pasuje. I ta debata póki co to potwierdza. Bo skoro dla każdego z tych kandydatów była to okazja do przedstawienia się, to, jak ja to widzę, każdy z nich starał się tak właśnie przedstawić – jako wyważony i spokojny (znów: są pewne wyjątki, ale o tym za chwilę).

Uwagi o kandydatach

Przedstawię teraz swoje uwagi i przemyślenia o poszczególnych kandydatach, opiszę też, co można wyciągnąć konkretnego z tej, jak się rzekło, bardzo ogólnej i grzecznej gadaniny. Kolejność alfabetyczna.

Łukasz Gibała

Pan radny Gibała pomimo deklaracji na początku debaty – gdy mówił, że zamierza diagnozować i mówić wprost, w stanowczy sposób, o sprawach Krakowa, bo „tego oczekują wyborcy” (dyskusyjne) – jest mistrzem „wodolejstwa”. Większość jego wypowiedzi można by skwitować znanym powiedzonkiem pewnego noblisty z Pomorza: „jestem za a nawet przeciw”. Tak było choćby gdy P. Łukasz został zapytany przez osobę z publiczności o włączenie w krakowską kulturę obcokrajowców – podkreślił swoją tolerancję i otwartość, a przy tym podniósł potrzebę „integracji” i „uczenia naszej kultury” nowych mieszkańców. Zwracał uwagę na inne bardziej, lub mniej oczywiste kwestie – na przykład transparentność konkursów na dyrektorów instytucji kultury, czy potrzebę wyższych zarobków w sektorze kulturalnym (nie licząc kadry kierowniczej, tej Pan Radny chciałby zarobki obniżać).

Z kolei wobec trudnych pytań sprawiał wrażenie bardzo zdenerwowanego – choćby wtedy gdy został zapytany o brak podpisów pod zdjęciami w jego gazetce „Kraków dla mieszkańców”, czym podważono jego szacunek do prawa autorskiego. Pan kandydat wyraźnie się zagotował, po czym odpowiedział, że to wina Magistratu, bo ludzie boją się szykan (przykład stylu raczej „Warszawskiego”, niż tego, o czym wspomniałem wcześniej – merytorycznej, krakowskiej grzeczności). Wyraźna wpadka. Nie pierwsza z resztą, bo gdy wcześniej prowokująco zapytał Rektora Mazura o zasadność zasiadania Metropolity krakowskiego w kapitule Medalu „Cracoviae Merenti”, to wyszło, że nie wie, że to nie prezydent miasta powołuje kapitułę, a rada miasta. Za, jak to ironicznie ujął Profesor Mazur, „błyskotliwe pytanie”, Przewodniczący Gibała dostał solidnego pstryczka w nos. I jeszcze jedna drobna wpadka, gdy niesłusznie zasugerował, że prezydent Kulig jest odpowiedzialny za kulturę w Krakowie – podczas gdy odpowiada on za sprawy komunalne.

Podsumowując, moja opinia: pan przewodniczący Łukasz Gibała nie powiedział nic odkrywczego. Zaprezentował się jako osoba wielce kompromisowa (wbrew deklaracji o stanowczym stawianiu spraw). Nie ustrzegł się paru wpadek, jako jedyny próbował  prowokować swoimi pytaniami innych kandydatów, a sam wobec trudnych pytań popadał w zdenerwowanie. Na social mediowych rolkach jest świetny, ale gdy zacząć mu zadawać pytania – już tak pewny siebie nie jest.

Andrzej Kulig

Najbardziej konkretny spośród wszystkich kandydatów. Powiedział kilka zdań, które bardzo bezpośrednio odnoszą się do poszczególnych sytuacji, związanych z miastem. Na przykład: zadeklarował, że uważa, że Skład Solny powinien pozostać tam, gdzie jest, natomiast Centrum Literatury Planeta Lem mogłoby znaleźć świetne miejsce w niszczejącym Hotelu Cracovia (zaskakujące!); na pytanie o plany miasta związane z Zajazdem Kazimierskim zadeklarował, że pozostanie w rękach miasta. Był najmniej „polityczny” w swoich wypowiedziach – na trudne zagadnienie nieprzejrzystości konkursowej nie lawirował, tylko zwrócił uwagę słuchaczy na to, że choć owszem, prawo do powołania dyrektorów bez konkursu było nadużywane, to są przypadki, gdy jest to uzasadnione – jak choćby w przypadku pani Dominiki Kasprowicz, dyrektor Instytutu Kultury Willa Decjusza. Ta apolityczność prezydenta Kuliga ujawniała się co i rusz. Gdy został zapytany przez osobę z publiczności o zabetonowanie kultury poprzez przedłużenie kontraktu dyrektorom na kilka miesięcy przed końcem kadencji nawet do 2030 roku, przyznał krótko: „to były decyzje skandaliczne – a każdą umowę można zerwać”, po czym skończył wypowiedź – choć miał na nią dwie minuty. Z początku pomyślałem, w myśl pewnej PR-owej ortodoksji, że niesłusznie z jego punktu widzenia zrobił, bo przecież zmarnował dwie minuty, podczas których mógłby powiedzieć o czymś innym; ale potem uświadomiłem sobie, że właśnie dzięki temu powiedział coś o sobie – że tu nie chodzi o politykę i lanie wody, a o pracę i konkretność. Być może w pewnych aspektach tej „naturalności” prezydenta było za wiele – mówię o sytuacjach, gdy (dwukrotnie) zabierał głos poza przyjętą w debacie zasadą. Ale to przecież nie merytoryka, natomiast odnotowuję z kronikarskiego obowiązku.

Podsumowując, moja opinia: prezydent Andrzej Kulig dał się poznać jako osoba konkretna, nie owijająca w bawełnę, uciekająca od frazesów, mówiąca zrozumiałym językiem. Jako nie polityk, a urzędnik raczej. Najbardziej szczery, jeśli można to tak nazwać, ze wszystkich kandydatów. Nie bał się samokrytyki (to znaczy: krytyki działań Magistratu).

Stanisław Mazur

Pan rektor jest osobą dystyngowaną i wykształconą, to intelektualista i takim uniwersyteckim stylem emanuje. Ma to swoje dobre i złe strony. Do mnie osobiście przemawia, bo jestem synem profesora, więc taki intelektualny styl wypowiedzi jest mi bliski i znany; ale sądzę, że dla wielu może nie być zrozumiały. Pan rektor chętnie cytuje sławnych ludzi (tu zrobił to dwukrotnie), używa wyrafinowanego, akademickiego języka. Ponownie: może się to podobać, ale jest też przywarą z innych punktów widzenia. Trzeba przyznać panu Mazurowi pewną aurę spokoju i wyważenia. W swoich wypowiedziach prezentował w dużej mierze swoje doświadczenie jako rektora uczelni, ale też pewne filozoficzne, zdystansowane podejście. Zwracał uwagę na ogromny potencjał, który drzemie w Krakowie, a który nie jest wykorzystany. Kluczem do tego miało by być zintegrowanie działań na linii kultura-biznes-uczelnie-i tak dalej. Przedstawił bardzo ciekawą myśl: że Kraków mógłby być nową doliną krzemową, ale konieczny jest rozwój sztuki. Trudno tak skomplikowaną tezę przedstawić w dwie minuty, choć dała mi ona do myślenia.

Podsumowując: pan rektor Stanisław Mazur przedstawił się jako człowiek wysokiej kultury osobistej i intelektualnej – co na pewno wielu się spodoba. Podobnie jak prezydent Kulig, mało było w tym polityki. Ale jak pan prezydent przedstawił się jako urzędnik, tak pan rektor raczej jako filozof, myśliciel. Z pewnością ma do złe i dobre strony.

Aleksander Miszalski

Pan poseł spośród czwórki kandydatów z całą pewnością zaprezentował największe wyrobienie oratorskie. Był dobrze przygotowany, podawał konkretne przykłady z innych miast, mówił płynnie – widać było jego polityczne doświadczenie. Jednak polityczność w Krakowie jest mieczem obosiecznym. Ma dobre strony: pan poseł parokrotnie podkreślał swoje związanie z „centralą” – mówił o „przychylności rządu”. Wprost mówił o tym, że liczy na budżet centralny – jak choćby wtedy, gdy reklamował rząd mówiąc, że zwiększono wydatki na edukację, więc i na kulturę się uda. Kreuje to jako swój atut, ale jednocześnie można z tego uczynić zarzut – nie sądzę, by krakowianie chcieli się związywać z polityką centralną (przykład wyborów prezydenckich z ostatnich dekad dobitnie to pokazuje).

Podsumowując, moja opinia: pan poseł Aleksander Miszalski skutecznie zaprezentował się jako świetny mówca, biegły w retoryce i dobrze przygotowany, ale w gruncie rzeczy, gdyby się uważnie wsłuchać w jego wypowiedzi, konkretów padło niewiele. Poza kluczowym: czyli związkach z centralą. Czy to atut, czy zarzut – niech sobie sam każdy rozważy.

Hipoteza

Mam jeszcze taką hipotezę, którą tu przedstawię. Wydaje mi się, że przewodniczący Gibała i poseł Miszalski umówili się, że póki co będą grać do jednej bramki – żeby wyciąć konkurencję i policzyć się dopiero w drugiej turze. Było to widać w 1 części pytań wzajemnych kandydatów – poseł Miszalski zadał przewodniczącemu niby to trudne pytanie, ale dające Łukaszowi Gibale szansę wypowiedzenia się na konkretny, interesujący go temat. Potem, gdy pan Gibała odpowiadał, sam robił teatralne miny, jaki to niby jest zdziwiony (zobaczcie sami na nagraniu). Może to grubymi nićmi szyte, ale to tylko moja hipoteza! Bo nie pierwszy już raz odnoszę wrażenie, że ci panowie póki co współpracują. Tak było także podczas finału WOŚP, gdy wspólnie przyszli do Magistratu na liczenie puszek – akurat wtedy, gdy w urzędzie pojawiła się też telewizja by nagrywać materiał na żywo.

Na koniec pragnę dołączyć do licznego korowodu gratulujących Składowi Solnemu zorganizowania tej bardzo ważnej sytuacji dla krakowskiej kultury w tak krótkim czasie! Całość była wielce profesjonalna, z prowadzeniem pani Bogny Świątkowskiej – dla niej należy się oskar za prowadzenie debaty, nie widziałem nigdy czegoś równie znakomitego gdy idzie o podobnego rodzaju panele dyskusyjne. Dzięki temu krakowianie mieli okazję po raz pierwszy w tej kampanii zobaczyć skonfrontowanych ze sobą kandydatów – już nie mówiąc o bardzo cennych myślach, pomysłach i tropach, podniesionych w ważniejszej chyba, czyli wcześniejszej części konferencji (których tu szerzej nie omawiam, ale ponownie zachęcam do zapoznania się – link YT był wyżej). Składowi nieodmiennie kibicuję, bo to cudowne miejsce o niezwykłej energii – i po piątku jestem jeszcze bardziej pewny, że jakkolwiek się sprawa nie zakończy, Skład będzie miał swoje miejsce na ziemi i nie przestanie wzbogacać krakowskiego dziedzictwa kulturalnego.

1 Comment

  1. Dawno nie czytałem tak błyskotliwej charakterystyki kandydatów na ważną funkcję, jaką jest szefowanie drugiemu miastu w naszej ojczyźnie. Jak widać, jedynie z wysłuchania debaty można wysnuć pogłębione wnioski na temat walorów i mankamentów polemistów i przedstawić to w czytelny i łatwo przyswajalny sposób. Warto było jednak przypomnieć, że poseł Miszalski reprezentuje jednak teraz autorytarny reżim, który za nic ma prawo, co nie jest dobrym prognostykiem również dla społeczności lokalnych. Widać przecież, że generał tego reżimu dzierży w nim władzę absolutną, że jego podwładni (w tym jeden pułkownik) bez zmrużenia okiem wykonują jego polecenia (choć on skrzętnie umywa ręce). I to podwładni ważniejsi od posła Miszalskiego. Co raz zadziwia bezczelność tej władzy, bo jeszcze nie tak dawno skłonni byliśmy traktować groźby o „silnych panach” jako ową sławetną „metaforę”. Tymczasem „metafora” się materializuje przyjmując postać odradzającej się postkomunistycznej hydry z twarzą uśmiechniętego jokera. Nie bądźmy więc zdziwieni, jeśli za kilka miesięcy, po wyborach wygranych przez przedstawiciela reżimu, silni panowie pojawią się w Magistracie, Muzeum Narodowym czy na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *