tekst w zimowym numerze Lounge Magazyn
Śpisz już? Bo ja owszem. Już mnie nuży, już duszno. Już jest ciemno całkiem – rano i wieczorem, nawet po południu. Świeci czasem słońce? Nieraz widzę skrawek niebieskiego nieba, gdy nie zachmurzone – kiedy spojrzę w okno w moim małym biurze, w którym bywam za dużo. Czytałem ostatnio książkę Ishiguro, pisał tam o sile słońca – zbawczej, dobrej. Mocy zdrowej, cudownej, która budzić może nawet androidy, niesie uzdrowienie dla śmiertelnie chorych. Skoro słońca nie ma co mi pozostało? Zachoruję pewnie i w automat zmienię – i zasnę, do wiosny. Chory się posnuję chodem mechanizmu, załatwię sprawunki, które zrobić trzeba, zajmę się sprawami co nie cierpią zwłoki. Zwłoki, nie, nie jeszcze, ale chory robot. Potem pójdę spać w nocy, w nocy się obudzę. Tak jak całe miasto, które spać się kładzie.
Ale czy tak nie jest, czy się mylę? Wątpię.
To się chyba zaczyna w ten dzień Tutti Santi, pierwszy listopada, wtedy spać idziemy. Wieczorem cmentarz salwatorski piękny blaskiem zniczy, które świecą jak nocne lampki na wieczystych łożach. Wtedy spać idziemy, jak i cała reszta tego co żyjące – a to, co już przeszłe wybudzamy trochę, będzie krążyć w smogu (też wyobrażonym), aż do wiosny przecież.
Senność miejska, krakowska piękna jest, choć trudna. Piękna melancholią i dusznością smogu – którego już nie ma, albo nie ma prawie, ale pozostał we mnie, w mej nieświadomości. Gdy wracaliśmy z Kleparza ze sprawunków z mamą, parę dekad temu – było nam do śmiechu, bo kołnierzyk biały u mojej koszuli, szary stał się całkiem węglowym nalotem. Podkrążone oczy śmiały się z tej sprawy – i dzisiaj podobnie, cienie mam pod oczami i widzę u innych podobne objawy.
Przychodzi ten moment samosięzmuszenia do wyższych obrotów: kiedy idą święta. Wszystkie te sprawunki, ta gonitwa, pęd i bieganina w zimnie, błocie pośniegowym, albo częściej w słocie – coś mnie wtedy musem, ale jednak, popchnie. Finał: to wigilia. Zgódź się, lub nie: że dla każdego jest piękna, zawsze wzruszająca – może bardziej lub mniej, albo nieświadomie – ale dusza zadrży w każdym, w jego wnętrzu. Mimo postu obżarty pójdę na „pasterkę” – czyli banię w Betlu, albo innej knajpie. Tam spotkam znajomych od lat niewidzianych – bo na święta wracają, na dni parę w roku. Wszyscy wtedy właśnie.
Inni wyjechali, co widać w te dni po. Piękny wtedy Kraków – całkiem opuszczony. Kwintesencja senności w tym zaspanym mieście. Bo nieliczni zostali, kilku przyjechało, ale większość wywiało, gdzieś na cztery strony. Smog się ciągle snuje (ten nieistniejący) po pustych ulicach, to prawdziwie świetne, prawie, że wybitne. Jak przed ŚDMem, jak w pandemii, ale swojskie i poznane, w odświętności zwykłe. Ja także się snuję wśród zaspanych ulic, mokrych, pustych, ciemnych, znowu jak automat.
I tak cały styczeń. Cały czas bez słońca, bo w te dni za krótkie niebo jest zasnute gęstymi chmurami. Kraków śpi w najlepsze, bo choć powracali, ci co wyjechali na te dni świąteczne, to kują do sesji, albo znikli gdzieś tam, by realizować swe postanowienia. W knajpach pustki, w mieście nic się też nie dzieje. Budowy stanęły, remonty przerwane, dzieci w domach zamknięte, starcy trwają w ciszy. Nawet chuligani gdzieś się ulotnili. I bezdomnych nie ma – oni już zupełnie chyba całkiem znikli.
A kto musi odetchnąć, ten się musi wyrwać. Tu się nie da, w tym mieście, sennym, śpiącym, zimnym. Można więc na narty, można w góry skoczyć, może na wakacje, to jest niezły pomysł. Zmienić otoczenie, to jest dobry moment.
Lecz ja nie zamierzam. Sen Krakowa wciąga. Świetny jest, w istocie. Bo nadrobię książki, filmy i seriale. Bo napiszę wiersz lub kilka ich przeczytam. Dam sobie odetchnąć przez zamknięte okna – sobie wewnętrznemu, gdy zewnętrzny śpi wciąż. W lutym już się wnerwię, choć droga daleka, no bo jeszcze marzec, pewnie zimny kwiecień – ale z tej okazji gdy nadejdzie wiosna, kiedy wróci słońce z tą ożywczą siłą – wrócę potężniejszy, chętny, energiczny.
Myślę, że tej zimy, tak jak i w poprzednie, przekonam się znów, że jest to senne miejsce. Kraków to miasto snów – pewnie powiesz: sztampa. Jak dla kogo, bracie. Ja tę senność cenię.
Le Spleen de Cracovie